sobota, 16 sierpnia 2014

"Ciepłe morze" czyli historia lakieru




Nie przepadam za „urodowymi” postami, pewnie dlatego, że sama żadnego makeupu nie robię. Wyjątkiem w tej kwestii jest tylko malowanie paznokci, bo to im poświęcam całą kosmetyczną uwagę. Przedwczoraj, po zakończeniu spotkania informacyjnego wybrałyśmy się z mamą na szybki przegląd sklepów. Przy kasie w jednym z nich moją uwagę zwróciły niebieskie lakiery w różnych odcieniach. Mając na paznokciach resztki wyjazdowego, granatowego lakieru nie miałam wielkiej możliwości przetestowania tych nowo zobaczonych. Jednak jeden z nich najbardziej przyciągnął moją uwagę- niebieski, nie błękit, trochę ciemniejszy, ale też w bardzo „ciepłym” odcieniu. Nie miałam jednak 100 % pewności, więc z lekkim żalem zostawiłam szklaną buteleczkę tam, gdzie stała. Następnym przystankiem był Rossman, gdzie od razu pognałam do działu z kosmetykami. Tam, po żmudnych poszukiwaniach między piekielnie drogimi lakierami a tymi w znośnych cenach udało mi się znaleźć top coat czyli bezbarwny lakier, który nakładany jako wierzchnia warstwa (top) zapobiega odpryskiwaniu lakieru. Tam także moją uwagę przyciągnął jeden z lakierów- miętowa zieleń, bardzo wyraźny i letni, jakim to mianem określiła go moja mama. 

Jednak to właśnie ten "ciepły" odcień nie dawał mi spokoju przez cały czas i mimo, że widziałam inne, także ciekawe lakiery, to właśnie o nim nieustannie myślałam. A jak skończyła się ta przygoda? No cóż, właśnie uderzam w klawiaturę paznokciami w odcieniu ciepłego morza (skojarzenie rodem z Krety ;))

P.S. Dziś byłam na typowo szkolnych zakupach. Od razu udało mi się porobić zdjęcia, jednak już zaczynało się ścemniać,a do tego było pochmurno, więc najlepszej jakości one nie są. Jednak humor dziś kompletnie mi nie dopisuje, więc wszystko opiszę w jutrzejszym poście. Trzymajcie się!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystkie komentarze czytam, za wszystkie dziękuję. Spam nie będzie tolerowany, a konstruktywna krytyka- owszem. :)